Złote popołudnie
by Hoshiko
[Inspirowane klimatem genialnego opowiadania Mistrza pod tym samym tytułem, z
jego treścią nie ma to jednak nic wspólnego. Dedykowane - jak zwykle - Kasi... Z
podziękowaniem za to, że jest. ^^ A także Sal, Ly, Akai, Soy, Edowi, Aurorce i
całej reszcie cudownych ludzi, których znam. Aha - i jeszcze M-kunowi. Jego trzeba
oddzielnie, bo się do "cudownych" nie zalicza. :P]
***********************************************************************************
Jesień... Filia rozejrzała się z zachwytem dookoła. Kto powiedział, że jesień w
Brytanii jest szara i deszczowa? Z pewnością ktoś, kto nigdy nie był w tym kraju.
Jesień w Brytanii ma bowiem kolor złota...
***********************************************************************************
Złote promienie słońca przeświecały przez ozłocone gałęzie drzew, malując złote
wzory na usłanej złotymi liśćmi ścieżce... Nawet ciepłe powietrze, niosące
gdzieniegdzie cieniutkie nitki babiego lata, wydawało się być złote. I złote były
włosy kobiety, w które figlarz wiatr wplótł jeszcze jeden złoty liść.
Człowiekowi, który w takie spokojne, jesienne, złote popołudnie podziwiałby
piękno świata, pewnie wydałoby się, że pragnie żyć wiecznie i nieskończenie wiele
lat słuchać wiatru jesienną, złotą porą. Kobieta o złotych włosach nie była jednak
człowiekiem i doskonale wiedziała, że nie warto pożądać wieczności - daru, który
jest zarazem przekleństwem. Który odbiera magię i niezwykłość chwili, niwecząc jej
przemijalność. Uczona doświasczeniem wieków, kobieta dostrzegała jasno, że
najpiękniejszy w złotym jesiennym krajobrazie był właśnie urok przemijalności.
Filia widziała już setki jesieni. Ale właśnie to jedno miejsce pozwalało jej znów i
znów dziwić się jesiennemu pięknu i wywoływało na jej twarzy ów charakterystyczny
uśmiech zadumy i cichego, smutnawego szczęścia. To dlatego wracała tu zawsze
jesienią, przyciągana w przedziwny, tajemniczy sposób.
Każde takie popołudnie - a było ich już w jej życiu wiele - było jak maleńka
złota kropelka w morzu czasu. Było też czymś, co pozwalało przeżyć jeszcze jeden
rok, nie zniechęcając się zupełnie do świata.
Któż chciałby żyć wiecznie? Tylko ktoś bardzo szczęśliwy, kto chciałby, aby jego
szczęście trwało zawsze... Ale Filia niestety nie należała do tej grupy. Ona była
samotna i nie miała właściwie po co żyć. Od wielu lat żyła tylko dla tych złotych
popołudni... oderwanych od czasu... w których topiły się jej zniechęcenie i
smutek...
***********************************************************************************
Dotknęła delikatnie złotej bransolety, wyobrażającej mitycznego węża Uroborosa,
zdobiącej przegub jej lewej dłoni.
Dla niej czas zapętlał się w tym miejscu i mimo upływu chwil nie przesuwał się
naprzód. Od dawna w jej życiu nie zmieniło się bowiem nic... Mimo wszystko starała
się myśleć pozytywnie i z nadzieją patrzeć w przyszłość.
Niestety coraz częściej zaczynała się zastanawiać, czy jest takie szczęście, na
które warto czekać tak długo i znosić takie zwątpienie...
Ale - skarciła się w myślach - z całą pewnością marzy jej się po prostu za
wiele: szczęście to wszak przywilej wybranych. A poza tym, inni miewają jeszcze
gorzej i nie użalają się nad sobą. Ona przynajmniej może zachwycać się złotem
jesieni...
Rozmyślania przerwał jej odgłos kroków. Przystanęła, spłoszona, bowiem przez te
wszystkie lata nie zdarzyło jej się spotkać tam nikogo. Odwróciła się. Kiedy
zmrużyła oczy, na tle złotej plamy światła ujrzała sylwetkę mężczyzny.
W złote, jesienne popołudnie słońce rozpalało złote blaski wśród złotych liści i
włosów złotej smoczycy, złociście migocąc na złotej bransolecie w kształcie węża.
Ale stokroć bardziej złociście lśniły oczy przybysza - gdyż rozświetlała je
dodatkowo radość... ze znalezienia skarbu, poszukiwanego od dawna.
Przez jedną krótką chwilę oboje stali w niedowierzaniu, zachwyceniu... a potem
nareszcie, na środku ścieżki w jesienne złote popołudnie, spotkali się - ona i on.
I okazało się, że są rzeczy, na które warto czekać wieczność.
***********************************************************************************
Kiedy już powiedzieli sobie to wszystko, co musiało zostać powiedziane i kiedy już wybaczyli sobie wszystko, co było do wybaczenia i razem opuścili zagajnik, jesienne złote popołudnie miało się już ku końcowi. Słońce rozpalało ostatnie złote blaski na jeziorze, wiatr przeczesywał liście ozłoconych drzew.
***********************************************************************************
W milczeniu dotarli do jej domu. I tam - w niecierpliwym tańcu ciał - nareszcie odnaleźli się nawzajem, ona i on.
A w międzyczasie zapadła noc i nastała ciemność.
Którą jednak tym razem rozświetlały im złote skry, migocące pod powiekami...
***********************************************************************************
"I have been ready at your hand
To grant whatever thou would'st crave
And I have loved you oh so long
Delighting in your company
Greensleeves was my delight
Greensleeves my heart of gold
Greensleeves was my heart of joy
And who but my lady Greensleeves"
***********************************************************************************
[Tym razem spróbujcie sobie wyobrazić tę melodię - na pewno wszyscy ją znacie.
I jeszcze proszę, żeby ktoś zdobył się na wysiłek i poinformował mnie, co myśli o tych brytyjsko-celtycko-Uroborosowych ficzkach, bo to już druga taka próba. Bardzo mi na tym zależy. pandziusia@poczta.onet.pl]
1