Zbiera się na burzę, Slayers fanfiction, Oneshot

Poza tym na świecie jest niewiele istot groźniejszych od kobiety.

Zbierało się na burzę. Było to bardzo wyraźnie wyczuwalne, ciężkie, nieruchome powietrze przesycone było jej zapachem. Nic dziwnego - była wiosna. O tej porze roku zdarzały się często. W gruncie rzeczy nawet je lubiła - a raczej kiedy już mijały. Nic nie mogło się równać z zapachem powietrza po burzy.. A słońce świeci wtedy najpiękniej. Za to przed... Pokój, w którym siedziała był bardzo duży i przestronny, ale mimo pootwieranych na oścież okien i drzwi miała wrażenie, że się dusi. Powietrze było tak ciężkie i statyczne... I ta cisza. Straszna... Nie słyszała niczego poza swoim oddechem. Owady, ptaki, zwierzęta... Wszystkie cichną i chowają się, przeczuwając nadchodzący żywioł.

Szczerze mówiąc.. To nie otwierała tych drzwi i okien by wpuścić trochę świeżego powietrza. Miały zapraszać. Kiedy widzi się otwarte drzwi to kusi, żeby zajrzeć do środka, prawda? I taką właśnie miała nadzieję.. Że się skusi. On. Mimo, że powiedziała że ma nigdy nie wracać. Ha - wtedy miała to na myśli. Denerwował ją tymi wiecznymi docinkami i idealnie wymierzonymi uwagami, które bolały. Naprawdę bolały. Cóż... Podobno po jakimś czasie można przyzwyczaić się do wszystkiego. Ale do tego nie mogła - i nie miała najmniejszego zamiaru. Przyzwyczaić się to prawie jak na to pozwalać. A to się nigdy nie stanie. Nigdy.

Więc dlaczego chciała, by wrócił? Ha, dobre pytanie. Nawet bardzo dobre. Ale niestety nie znała na nie odpowiedzi. Może po prostu odzwyczaiła się od ciszy i spokoju? Wcześniej nie pamiętała co to znaczy spokój. Nie przypominała sobie, by opuścił ją na dłużej, niż jeden dzień. Zawsze, kiedy już miała nadzieję, że odszedł na dobre... Wracał. Perfidnie wracał, choć doskonale wiedział, że jej marzeniem jest nie oglądać go już na oczy. Taka już jego natura... Ale teraz, kiedy była już prawie pewna, że zostawił ją w spokoju...

Heh, życie trudno zrozumieć. Zawsze dostajesz najwięcej tego, czego najmniej potrzebujesz. Kiedy chciała spokoju - pozostawał w sferze marzeń. A gdy cisza stała się dołująco przytłaczająca... Kiedy spokój był ostatnim, czego mogłaby chcieć - był, i nic nie wskazywało na rychłą zmianę tego stanu.

Gdzieś daleko błysnęło, chwilę potem zagrzmiało.

Skojarzyło jej się to z tym, co zdarzyło się wtedy. Najpierw krótka sprzeczka, jakich już wiele za nimi. Nie różniła się zbytnio od reszty, które następowały codziennie, jakby były zaplanowane. Była między nimi jedna zasadnicza różnica - on zwykle wiedział kiedy ma przestać. Gdy czuł, że jest bliska wściekłości, czy zupełnie odwrotnie - łez, urywał w połowie zdania. Czasami nawet przepraszał. A wtedy.. Zdawał się być tak samo zdenerwowany, jak ona - czego jeszcze u niego nie widziała. Oboje byli wściekli... I nie przestali, kiedy dotarli do tej ostatniej granicy. I stało się. Wykrzyczała mu w twarz wszystko, co leżało jej na sercu. Nawet przez sekundę nie zastanawiała się co mówi... Co krzyczy. Słowa płynęły same. I nawet przez sekundę nie sądziła, że on może się tymi słowami przejąć. On! Ale... Jednak. Wtedy uważała to za dar niebios i spełnienie marzeń. Oto stało się - jest wolna.

A już następnego dnia... Postawiła na stole dwie herbaty. Jak zwykle. Chwilę potem wybuchła głośnym śmiechem. Musiała oprzeć się o stół, by nie paść ze śmiechu na ziemię. Sama nie wiedziała, dlaczego się śmieje. Ale nie mogła przestać jeszcze długo. Wystarczyło, że spojrzała na tę drugą filiżankę... I znów chciała śmiać się jak najgłośniej. Ze szczęścia? Wtedy tak myślała. Bo dlaczego nie miałaby być wtedy zadowolona? Pozbyła się swojego największego życiowego problemu. Któż by nie był? Ktoś głupi. A nie uważała się za taką... Więc się śmiała. Długo, głośno i bez najmniejszego sensu.

To było wtedy... Może i nie minęło dużo czasu, ale ta radość zdawała się być bardzo odległa. Nie miała pojęcia dlaczego się nie cieszy - było oczywiste, że powinna. A jednak nie była zadowolona. Jest coś gorszego od wiecznych kłótni... Nuda. Teraz to wiedziała - wtedy niestety nie. Nie była świadoma tego, że te codzienne sprzeczki stały się jakby stałym punktem rozkładu dnia. Zawsze kiedy piła popołudniową herbatę. On zjawiał się dokładnie w momencie, w którym nalewała napój do swojej filiżanki. Podstawiał drugą. Wściekała się, ale ustępowała... Nie, udawała, że się wścieka. W gruncie rzeczy to aż tak jej nie przeszkadzał... Był jakąś odmianą od samotności. Odmianą irytującą, denerwującą, arogancką i uprzykrzającą życie na wszelkie możliwe sposoby... Ale jednak. Bogowie... Kiedy doszła do wniosku, że jej nie przeszkadzał...? Dziwne rzeczy robi z umysłem nuda...

Spadły pierwsze krople deszczu. Głośno uderzały o blaszany parapet jej okna. Zamknęła je, by nie musieć później wycierać wody z podłogi. Nie było już duszno - deszcz cudownie odświeżył powietrze. Przez chwilę przyglądała się moczonemu światu za oknem. Zupełnie pusto... Nikogo tam nie widziała. Nikt nie szukał schronienia przed deszczem. Nikt.

____________________________

 

Uśmiechnęła się do sąsiadki, miłej staruszki mieszkającej naprzeciwko. Kobiecina często zapraszała ją do siebie na herbatę i ciasto. Nigdy nie potrafiła odmówić... Miło się rozmawiało, no i nie musiała siedzieć sama w domu... Trudno mieć przyjaciół, kiedy różni się od potencjalnych kandydatów pod prawie każdym względem.. A zwłaszcza długością życia. Nawet nie starała się ich zdobyć - nie chciała potem rozpaczać kiedy umrą, a sama będzie musiała żyć dalej.

Ale tego dnia nie miała najmniejszej ochoty na jakiekolwiek spotkania z kimkolwiek. To był jeden z tych dni, kiedy chciała po prostu zamknąć się samotnie w pokoju, nie wpuszczać nikogo i patrzeć się bez celu w okno. Często to robiła... Nawet jeżeli nie było tam nic ciekawego do oglądania - po prostu wbijała wzrok w jakiś odległy punkt. Czasami potrafiła spędzić w ten sposób wiele godzin. Jedyne, co potrafiło wyrwać ją z tego otępienia był powrót Vala ze szkoły. Nie chciała mu się pokazywać w takim stanie. Zawsze, kiedy słyszała cichy trzask zamykanych drzwi odskakiwała od okna i szła go przywitać. Chyba się nie domyślał... Taką przynajmniej miała nadzieję.

Miała jeszcze sporo czasu to powrotu 'synka'. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej chciała zwalczyć ten nawyk, już nigdy więcej nie tracić czasu na bezsensowne gapienie się przez okno. Czy to był nałóg? Pewnie tak. A z nimi się walczy... Spojrzała krótko na okno. Nie podejdzie do niego dziś... Ani na krok. Nie. Opuściła pokój głośno trzaskając drzwiami.

Wyszła z domu. Tak po prostu. Przejść się. Dawno tego nie robiła - chodziła tylko na zakupy do pobliskiego sklepu i z powrotem. Chyba już ponad rok nie była w centrum miasta. Nie żeby tęskniła - nie lubiła wielkich zbiorowisk ludzkich. Zawsze jest tam głośno i tłocznie... Wolała spokój przedmieścia. Ale z drugiej strony... Nie miała nic lepszego do roboty. A kiedy już tam będzie, kupi sobie jakąś nową sukienkę. Coś na poprawienie humoru. Może to i głupie, ale zakupy naprawdę świetnie działają na nastrój.

____________________________

Wbrew swoim oczekiwaniom centrum wcale nie było zatłoczone. A dzień był piękny... Bezchmurne niebo i ciepło zbliżającego się wielkimi krokami lata. Słońce tak przyjemnie świeciło... Aż miała ochotę pochodzić ot, tak sobie. Zwłaszcza, że miasto okazało się zupełnie inne, niż było kiedy ostatnim razem je oglądała. Większość budynków była odnowiona, nie widziała żadnych ruder ani odrapanych ścian. I dzięki zabytkowej architekturze, jaka przeważała naokoło czuła się jakby cofnęła się kilkaset lat wstecz. Cudowne uczucie... Prawie jak cofnięcie się w czasie.

Spacerowała bardzo długo, słońce zaczynało już zachodzić. Zachmurzyło się. Miała zamiar już wracać, robiło się późno, a Val z pewnością zastanawiał się gdzie podziała się jego matka. Ale nie chciała się spieszyć - nie było aż tak późno. Wolnym krokiem szła w stronę swojego przedmieścia, zatrzymując się co chwila przy przydrożnych straganach i robiąc zakupy. Po chwili była obładowana torbami tak, że ledwo widziała drogę przed sobą. Tylko mała szczelina pomiędzy torbami pozwalała jej zapobiec zderzeniom z przechodniami. Nie ze wszystkimi - dwa czy trzy razy wpadła na kogoś, choć nie miała pojęcia z której strony przyszli. W końcu postanowiła coś z tym zrobić. Odstawiła torby na ziemię i próbowała jak najbardziej zmniejszyć ich objętość. Wyprostowała się, by iść dalej i...

Stanęła jak wryta.

I stała tak przez długi czas.

Kiedy w końcu minął szok rzuciła torby niedbale na ziemię i podbiegła do tego, co ją tak zaskoczyło - a raczej który ją tak zaskoczył. Gdy stała dosłownie dwa kroki za nim... Zatrzymała się i nie mogła przesunąć się już ani centymetra dalej. Bała się? Bała. Ale musiała... Musiała zdobyć się na odwagę. Złapała go za rękę, a kiedy odwrócił się w jej stronę... Znów ją zamurowało.

Bo to wcale nie był ON.

Ktoś zupełnie obcy, kto patrzył na nią zdziwiony. Wymruczała jakieś przeprosiny i szybko wróciła do swoich toreb. Czuła, że płonie wściekłym rumieńcem. Teraz, kiedy spojrzała na niego nie mogła dojrzeć żadnego podobieństwa. A jeszcze przed chwilą był identyczny jak... Zebrała swoje rzeczy i nie oglądając się za siebie pomknęła do domu. Zapomnieć. Musi zapomnieć.

____________________________

 

Kiedy przekraczała próg domu uderzył pierwszy piorun.

Miała szczęście, że nie została dłużej na mieście - musiałaby iść w czasie burzy, a nie należy to do przyjemnych. A z drugiej strony... Strugi deszczu na twarzy skutecznie zamaskowałyby łzy. Nie miała pojęcia dlaczego płacze. No dobra, zrobiło się jej smutno, bo przez chwilę cieszyła się, że go zobaczyła... Ale czy to jest aż tak ważne, by było powodem do płaczu? Zwłaszcza, że nie płakała od... Nawet nie pamiętała ilu lat. I nie chciała teraz... Starała się powstrzymać. Ale zwykle w takich przypadkach zamiast przestać zaczyna się szlochać ze zdwojoną siłą...

Wróciła przed 'swoje' okno. Obiecywała sobie, że tego nie zrobi, ale... To było silniejsze niż jej wola. Zignorowała Vala, który podszedł do niej i jak to dziecko chciał przytulić mamę na powitanie. Zamknęła się w swoim pokoju na klucz. Usiadła na fotelu, oparła łokcie na parapecie i ukryła twarz w dłoniach. Jak można być aż tak głupim...? Powinna się cieszyć, że to jednak nie on... A jak kompletna idiotka rozpacza. Głupie, głupie, głupie... Beznadziejnie głupie. Głupio beznadziejne. Ech...

Zaczęło lać na dobre. Za każdym razem, gdy uderzał piorun kuliła się jeszcze bardziej w fotelu. Chyba bała się burzy... Kiedy kolejna błyskawica rozświetliła niebo, już chciała instynktownie schować głowę w raniona, w oczekiwaniu na grzmot. Ale przy przebłysku światła, jakie dała błyskawica zobaczyła coś na dworze.

I to coś kazało jej wybiec na deszcz, który siekł jakby nie były to krople wody, a małe kamienie. To coś... Czarna sylwetka. Bardzo charakterystyczna sylwetka. Tak charakterystyczna, że tym razem nie było mowy o najmniejszej pomyłce.

 

~~*~*~~

 

No dobra... Jak nie będę dostawać jakichkolwiek opinii to... To... To napiszę kilka romansów Xellos/Amelia X3 (Charuś, działa ta metoda? X3) I ja wcale nie żartuję X3

Zakończenie jest do niczego.. Ale mam za dobry humor na chlipenda X3 I tytuł też jest beznadziejny ^^"" Po prostu nie umiem ich wymyślać ^^"

Sal

________________________________________________

Don't worry, be happy and eat lots of bananas X3

 

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kachorra.htw.pl