Derbyshire, rok 1820
Niepokój dręczył go straszliwy. Dlaczego wciąż ich tu nie ma? W liście, który
dostarczono wczoraj, była tylko sucha informacja, że pojawią się następnego dnia.
Na Carlise St Cullen przemierzał rozległy hol chylącej się ku upadkowi rezydencji.
Adamaszek na kanapie wyblakł i straszył przetarciami, stolik na kozłach domagał się
nowej politury, brokatowe obicia krzeseł, pierwotnie w kolorze kości słoniowej,
przybrały
okropny żółtawy odcień. Kiedyś Cullenland był zasobną, liczącą ponad dziesięć
tysięcy
akrów posiadłością, przodkowie Carlisa z dumą nosili tytuł wicehrabiego, stać
ich było na utrzymywanie wystawnego domu w Londynie. Dziś pozostało jedynie
tysiąc
akrów, połowa dzierżawców przeniosła się gdzie indziej, a po londyńskiej rezydencji
pozostały jedynie wspomnienia. W stajniach stały cztery konie do powozu i dwa pod
wierzch. Gospodarstwem zajmowały się tylko trzy osoby, dwóch służących i
pokojówka.
Żona Carlisa zmarła pięć lat temu przy porodzie, a zimą straszna grypa odebrała mu
jedyne dziecko. Zostały tylko zubożały majątek, pusty dom i tytuł, który okazał się
zagrożony.
Młodszy brat Carlisa, jak zwykle nadzwyczaj pewny siebie, patrzył na niego z
przeciwległego końca holu. Aro był przekonany, że tytuł już wkrótce przypadnie jemu,
jednak Carlise nie chciał do tego dopuścić. Było przecież jeszcze jedno dziecko,
bękart,
którego Smith na pewno odnalazł.
Carlise odwrócił się, spojrzał na brata. Rywalizowali z sobą już w dzieciństwie,
gdy dorośli, nic się nie zmieniło. Przeklęty Aro dorobił się na handlu, kupił dużą
posiadłość w Kent, nosił się pańsko, sięgał wyżej i wyżej. Regularnie przy tym
odwiedzał
Cullenland w towarzystwie obwieszonej klejnotami małżonki.
- Jesteś pewien, że ten cały Smith znalazł chłopaka? - spytał protekcjonalnie. -
Trudno uwierzyć, by zwykły detektyw z Bow Street wytropił cygański klan, a co
dopiero
konkretną kobietę.
Aro zawsze traktował pogardliwie romans Carlisa z Romką, uważał ponadto,
że
chłopiec z całą pewnością jest dzikusem.
- Od lat zimują przy dokach w Glasgow - powiedział Carlise. - Wiosną ruszają na
wschód szukać pracy w gospodarstwach rolnych. Znalezienie tego wozu to pewnie
łatwe zadanie.
Aro podszedł do żony, która szyła coś przy kominku, i położył dłoń na jej
ramieniu,
jakby chciał powiedzieć: „To temat nie dla twoich uszu, kochanie. Jesteś damą, nie
powinnaś wiedzieć, że mój brat miał cygańską kochankę".
Przed dziesięciu laty Esme pojawiła się w Cullenlandzie z synem. Carlise przeżył
szok, gdy rozpoznał w śniadej twarzy dziecka swoje zielone oczy. A właśnie
wicehrabina
Catherine St Cullen oczekiwała porodu... Spanikowany Carlise wyparł się syna, za co
do dziś się nienawidził. Czy jednak mógł zachować się inaczej? Znajomość z Eseme
trwała krótko, a żonę kochał z całego serca i za nic nie chciał, by poznała prawdę.
Zaproponował więc Esme pieniądze, ona zaś odmówiła ze wzgardą, rzuciła na niego
klątwę i odeszła.
- Zresztą skąd pewność, że chłopak jest twój? - spytał Aro.
Milczał, wspominając dawne czasy. Pojechał do przyjaciół na polowanie,
nieopodal
rozłożył się tabor. Carlise natknął się na Esme w miasteczku. Kiedy spojrzała mu w
oczy, podążył za nią jak zaczarowany... i tak zaczął się ich romans. Przez dwa
tygodnie
niemal nie opuszczał jej łóżka. To było prawdziwe opętanie.
Wreszcie z żalem uznał, że musi zająć się podupadłym majątkiem. Nie spodziewał
się, że kiedykolwiek jeszcze ujrzy Esme.
Na pooranym koleinami podjeździe rozległ się stukot kopyt. Carlise
gwałtownie
ruszył do drzwi, wiedząc, że Aro podąża za nim. Z powozu wysiadł detektyw.
- Znalazł pan mojego syna? - spytał niecierpliwie Carlise.
Smith był potężnym mężczyzną, po trosze abnegatem, o czym świadczyła
niechęć
do codziennego golenia. Splunął tytoniem, wyszczerzając zęby w uśmiechu.
- Tak, milordzie, choć nie wiem, czy mi pan za to podziękuje.
- Nie ufam tej cygańskiej suce - mruknął Aro.
-Nie obchodzi mnie, co myślisz - odparował ze złością Carlise, wpatrując się w
przesłonięte okna powozu.
Smith otworzył drzwi i wyciągnął szczupłego chłopca ubranego w połatane,
brązowe
spodnie i brudną, luźną koszulę, pchnął go brutalnie na ziemię, instruując przy tym:
- Przywitaj się z ojcem.
- Co to ma zna... - Carlise zauważył z przerażeniem, że ręce chłopaka były związane
liną, a stopy skute łańcuchem.
- Potrzeba mu trochę batów - oznajmił Smith. - W końcu to Cygan, nie?
- Dlaczego jest skuty jak przestępca?! - krzyknął oburzony Carlise.
- Bo jest niebezpieczny. Próbował uciec z dziesięć razy, no i nie chciałem, by mnie
zadźgał którejś nocy. - Detektyw chwycił chłopca za ramię i mocno potrząsnął. - To
twój ojciec. - Gdy jedyną odpowiedzią było wściekłe spojrzenie, Smith dodał: - Ten
cygański pomiot mówi po angielsku tak dobrze jak my. - Splunął z obrzydzeniem.
- Rozwiąż go, na miłość boską! - Carlise pragnął przytulić syna, widział jednak w
jego oczach nienawiść. - Witaj w Cullenlandzie. -Zielone oczy patrzyły na niego
dumnie.
Miał wrażenie, że należą do dorosłego, światowego mężczyzny, a nie do wyrostka. -
-Jestem twoim ojcem - zakończył bezradnie.
- Oddała go bez sprzeciwu - relacjonował Smith, zdejmując kajdany z nóg chłopca.
- No, płakała, jakby jej odbierali życie, ale chciała, żebym zabrał chłopaka. Nie
rozumiem ich cygańskiej mowy, ale łatwo było wyczuć, w czym rzecz. Ona chciała,
żeby jechał, a on nie. - Machnął ręką. - I tak ucieknie, milordzie. - Chwycił mocno
chłopca za ramię. - Okaż ojcu szacunek. Odpowiadaj, jak do ciebie mówi.
- Daj spokój, on jest w szoku. - Carlise próbował się uśmiechnąć. - Edwardie,
przed wielu laty twoja matka przyprowadziła cię tutaj. Jestem Carlise St Cullen.
Twarz Edwarda nie zmieniła się. Mały Cygan przypominał groźnego tygrysa
przyczajonego do śmiercionośnego skoku.Carlise sięgnął do więzów na rękach.
- Proszę o nóż - powiedział do Smitha.
- Jeszcze pan pożałuje. - Jednak detektyw wykonał polecenie.
- To dzikus, tak jak myślałem - odezwał się Aro.
Ignorując ich, Carlise przeciął linę, która zostawiła na przegubach krwawiące rany.
Edward musiał czuć ból, jednak nie dał po sobie tego poznać, tylko rzucał wrogie
spojrzenia.
- Teraz tu będzie twój dom - ciepło powiedział Carlise. - Przed laty okazałem się
głupcem. Bałem się reakcji żony, dlatego ciebie odtrąciłem. Żałuję... zawsze tego
żałowałem. Lecz Catherine już nie ma. Bóg wezwał ją do siebie. Odszedł też Carlise,
mój syn, a twój brat. Edward, chcę zapewnić ci życie, na jakie zasługujesz, a
pewnego dnia Cullenland przejdzie w twoje ręce.
Chłopiec popatrzył na Carlisa z pogardą i potrząsnął głową.
- Ja nie mam ojca - po raz pierwszy odezwał się Edward.
Mówił z obcym akcentem, ale nie kaleczył języka.
- Wiem, że potrzebujesz czasu - odparł głęboko poruszony Carlise. - Jestem
twoim ojcem. Kochałem kiedyś twoją matkę... Wiem, jakie to trudne dla ciebie, ale
zobaczysz, wszystko dobrze się ułoży. Jesteś z mojej krwi, jesteś Anglikiem jak ja.
- Nie! - Edward dumnie uniósł głowę. - Jestem Romem.
Rozdział pierwszy
Derbyshire, wiosna 1838 r.
Była tak pogrążona w lekturze, że nie usłyszała energicznego pukania, dopóki nie
zamieniło się w walenie.
- Isabello de Swan!
Z westchnieniem zamknęła książkę o Czyngis-chanie, wciąż przebywając w małym
miasteczku zdobywanym przez mongolskich wojowników. Otrząsnęła się, wróciła do
dziewiętnastego wieku, znów była w Meyers Hill, wiejskim domu rodziców.
- Wejdź, Angelo - zawołała.
- Jeszcze się nie przebrałaś? - Młodsza o osiem lat przyrodnia siostra wpadła do
środka jak bomba.
- Nie mogę iść w tej sukni na kolację? - spytała z głupia frant.