– Lupin.
Czarodziej odwrócił się, zaskoczony. Po zebraniach Zakonu Snape znikał zwykle szybciej, niż zdołałbyś powiedzieć „bahanka”. A już na pewno ani mu było w głowie kogoś zagadywać, zwłaszcza Remusa.
– Gapisz się na mnie, jakbym odwołał pełnię – mruknął pogardliwie Mistrz Eliksirów. – Ale, przepraszam. Zapomniałem, że masz zbyt stargane nerwy, żeby taki podejrzany Śmierciożerca jak ja mógł się do ciebie znienacka odzywać.
– Severusie... – Lupin uśmiechnął się ze zmęczeniem. – Słucham cię. Co mogę dla ciebie zrobić?
Czarne oczy studiowały przez chwilę jego twarz.
– Odprowadź mnie.
Remus zdumiał się jeszcze bardziej. Rzecz jasna, Snape nie wysilił się na ton prośby czy zachęty – rzucone niecierpliwie ni to wyzwanie, ni to rozkaz, cały on. Ale – o co mu chodziło? Porozmawiać mogli równie dobrze na Grimmaud Place, wszyscy już się zdeportowali. I – „odprowadź”? Do Hogwartu? Co to miało znaczyć? „Odaportuj mnie”?
– Ekhemmm... Na piechotę? – spytał delikatnie. Rozmówca rzucił mu gniewne spojrzenie.
– Nie, na miotle. Oczywiście, że na piechotę! Jesteś aż tak tępy?!
– Upewniam się tylko... Zwykle deportowałeś się stąd pod Hogwart... – przypomniał Remus.
Kolejne nieodgadnione spojrzenie.
– Nie dziś. Idziesz czy nie?
Lupin zmierzwił bezradnie siwiejącą czuprynę. Chyba nie wypadało odmówić... Po tylu latach Snape’owi znienacka zachciewa się wspólnych spacerów... Co mu chodzi po głowie?! Cóż, nie dowie się, jeśli nie pójdzie.
– Skoro tak ładnie prosisz... – uśmiechnął się spokojnie. Snape spojrzał na niego dziwnie, ale nie skomentował.
– Zbieraj się, nie będę czekał do nocy – rzucił tylko i oparł się o drzwi.
Raczej nie chodziło mu o rozmowę, skoro nie odezwał się ani słowem, kiedy opuszczali dom Blacków i wychodzili w noc. Remus ruszył za nim bez pytania, ale czuł się trochę nieswojo, kiedy Snape maszerował szybkim krokiem, nawet nie oglądając się na niego, jakby było mu wszystko jedno, czy drugi czarodziej za nim idzie. Albo jakby był pewien, że to robi. Bo, oczywiście, szedł. Lupin uśmiechnął się – leciutko, smutnawo, przelotnie. Bycie ostatnim Huncwotem – ostatnim prawdziwym Huncwotem – musiało zobowiązywać... "Idziesz czy nie” – rozsądek nakazywał ostrożność, duma radziła skląć – grzecznie – i zostawić na środku chodnika, wspomnienia odsyłały do świętego Munga na relaksacyjne, kilkumiesięczne polegiwanie. Zaś ostatni Huncwot łykał przynętę razem z haczykiem, wędziskiem i ręką, odgryzał palce wędkarza i szedł za ciekawym tropem. Remus uśmiechnął się jeszcze raz na tą myśl. Tym razem uśmiech przetrwał nieco dłużej, ale również zbladł. Przecież nie było już Huncwotów. Jeden nie stworzy całości. W niczym, co by ją spełniło. A za wysoką, ciemną sylwetką Snape’a szedł tylko Remus Lupin, który nie potrafił powiedzieć „nie”. Który wierzył w przyjazne gesty. I który bardzo chciał wiedzieć, co tym razem chodziło po głowie Severusowi Snape.
Długo kluczyli po mugolskim Londynie – w końcu Lupin rozpoznał znajomą ulicę, ale nie bardzo mógł uwierzyć, że to tam Severus go prowadzi. Ledwo widoczne w ciemności, niskie budynki, śmietnisko, w którym grzebał bezpański pies... Jasnowłosy czarodziej zwolnił kroku, przez moment nie mogąc oderwać wzroku od zwierzęcia. To głupie. To takie głupie... Ale, tutaj... Pies podniósł łeb – czujne, półdzikie spojrzenie spotkało się z łagodnym, intensywnym wzrokiem mężczyzny.
– Lupin!
Remus zamrugał. Pies, oczywiście, uciekł już dobrą chwilę temu, a on wpatrywał się jak dureń w obudowany wzgórkami śmieci kontener. Snape wyprzedził go znacznie i stał teraz pod znajomą budką telefoniczną, w postawie wyrażającej zniecierpliwienie, ale nie był chyba szczególnie rozzłoszczony.
A to już było naprawdę dziwne.
– Tutaj? – spytał Lupin, kiedy spowolnionym specjalnie krokiem dołączył w końcu do Mistrza Eliksirów. Ten bez słowa – i bez jednego gniewnego spojrzenia – zgarnął go do środka budki i podniósł słuchawkę.
– Severus Snape i Remus Lupin. Do Departamentu Tajemnic. Sprawa tajna – wycedził. Remus pobladł lekko, ale Snape nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Kiedy automat wypluł dwie plakietki, czarodziej wepchnął jedną towarzyszowi w dłoń i przytrzymał go mocno za ramię, kiedy budka zjeżdżała w dół – patrzył mu przy tym badawczo w twarz, jakby obawiał się, że zechce się znienacka zdeportować. Lupin odchrząknął nerwowo.
– Po co mnie tu prowadzisz? W środku nocy?
Czarne oczy spojrzały bez wyrazu.
– Zobaczysz...
Zjechali do pustego holu – Snape wciąż zaciskał dłoń na ramieniu Remusa.
– Nie ucieknę ci! – zaprotestował Gryfon. – To znaczy... Powiedz mi po prostu...
– Zobaczysz – uciął Mistrz Eliksirów. Pociągnął drugiego czarodzieja korytarzem, wyciągając z fałd płaszcza różdżkę, ale nie było tutaj nikogo – tylko woda lała się z odbudowanej, złocistej fontanny. Korytarz, winda... Palce Snape’a coraz mocniej wbijały się w ramię Lupina.
– Na Merlina, po co tam idziemy?!
– Ja nigdzie nie idę... Ja tędy tylko przechodziłem. Cicho bądź, Lupin.
– Severusie! Powiedzże...
– Cicho bądź. Nie dla mnie. Dla niego.
– ...
Winda, zgrzytając niemiłosiernie, zjechała w końcu do Departamentu Tajemnic. Korytarz i okrągłe pomieszczenie pełne drzwi. Remus zadrżał, kiedy Snape puścił znienacka jego ramię. Ten niezbyt przyjazny gest dawał przynajmniej jakąś namiastkę pokrzepienia. Słodki Merlinie... Co ten człowiek wymyślił?! Do tej pory Remusowi zdawało się, że doskonale wie, czego się po swoim wypróbowanym nieprzyjacielu spodziewać, ale przecież... Nie. Nie, nie, nie. To była po prostu kolejna, głupia myśl, jeszcze głupsza niż patrzenie w oczy każdemu psu na londyńskich śmietniskach. To przecież był Snape. I Syriusz. Nie. Niemożliwe. Nierealne. Ruszył szybciej do przodu, ale jego towarzysz zatrzymał go w miejscu, znowu zaciskając dłoń na jego ramieniu.
– Tamte drzwi. – Wskazał końcem różdżki – nad progiem zapalił się srebrny ognik. – Ale, Lupin. Posłuchaj mnie przez chwilę. Uważnie. – Czarne oczy wpatrywały się w twarz Gryfona tak intensywnie, jakby chciały przeniknąć go na wylot. Remus nie mógł się jednak domyślić, czy Severus wciąż jest zniecierpliwiony, zły, czy zdenerwowany.
– Lupin. Nie wszystko w życiu jest takie proste, jak się wydaje. Pomyśl nad tym przez chwilę, zanim tam wejdziesz. To raz. A dwa, ponieważ nie wszystko w życiu jest proste, przysięgnij mi, że kiedy tam wejdziesz, nie zrobisz nic... gryfońskiego.
Remus bez trudu domyślił się, że był to raczej eufemizm dla ostrzejszego słowa, ale i tak mocno się zdziwił.
– Ja... Nie rozumiem...
– Jasne, że nie rozumiesz. Ty w ogóle nic nie rozumiesz. Lupin, są pewne zasady. Są... Układy, które można zawierać. Przestrzenne. A wy, Gryfoni, tylko byście pędzili na łeb i... Nieważne. Pomyśl, zanim zrobisz cokolwiek. I przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
– Ja...
– Przysięgnij!
– Przysięgam...
– Nie wszystko jest takie proste, na jakie wygląda. I przysiągłeś nie reagować po gryfońsku. Pamiętaj.
– Nie wszystko jest takie proste, na jakie wygląda. I przysiągłem nie reagować po gryfońsku. Pamiętam – powtarzał oszołomiony Remus.
– Lupin. To nie są żarty. Jeśli zrobisz coś... Jeśli zrobisz cokolwiek, pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś. I jeśli myślisz, że do tej pory podle cię traktowałem, to nie widziałeś podłego traktowania.
– Ale... Dlaczego...
– Nie dla ciebie. Dla... Dla niego.
– Co?!
– Wchodź!
– A ty?!
– Ja tędy tylko przechodzę...
Odszedł o kilka kroków od drzwi i odwrócił się plecami. Remus splótł palce i zacisnął powieki. Słodki Merlinie... Nie. Nie, nie, nie. Nie–mo–żli–wość.
Wszedł do środka.
Kamienny amfiteatr, kamienne podium, kamienny łuk. Czarna, falująca kurtyna.
Ktoś siedział na podium – jasnoszare oczy wpatrywały się spokojnie w Lupina. W kąciku warg przysiadł życzliwy uśmiech, gotów wypłynąć na pierwszy przyjazny sygnał ze strony Remusa.
Są... Układy, które można zawierać. I przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
– Witam – przywitał się uprzejmie Lucjusz Malfoy.
Cdn
_________________
Jeszcze nie żyję, ale ożyję. Praca. Odpowiadam na PMki - po jakimś czasie...
A, jeszcze jedno. Wieszczyce ulatywały ptakami z kominów. Wiedzieliście?
***
– Witam – przywitał się uprzejmie Lucjusz Malfoy.
Ten... Ten...
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Ale ten...
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Malfoy obserwował go spokojnie srebrnoszarymi oczyma.
– Tylko bez nerwów... Doprawdy, nie musimy ciskać w siebie klątwami przy każdym spotkaniu... Ale chyba naprawdę go kochałeś, Lupin – stwierdził z wyraźnym zadowoleniem.
– Co?!
– Blacka, oczywiście. Bardzo dobrze... Myślę, że zdołamy się porozumieć.
– Słucham?!
– Och, spokojnie. Specjalnie prosiłem Severusa, żeby sprowadził cię tu – nieprzygotowanego. Chciałem się upewnić, że to prawda.
– Że...
– Że na pewno go kochałeś. To znaczy, Blacka, rzecz jasna, nie Severusa... – Malfoy uśmiechnął się leciutko na taki absurd. – Przepraszam. Wiem co nieco o waszej... małej wojnie. Ale, usiądź. Porozmawiamy.
– Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. – Remus drżącą nieznacznie ręką wymierzył różdżkę w gardło drugiego czarodzieja. – Ty... Wy, Śmierciożercy... Zabiliście Syriusza, a teraz oczekujesz...
– Kochałeś go – powtórzył po raz trzeci Malfoy. Nie sięgnął po własną różdżkę, cały czas tylko przyglądał się ze spokojem Lupinowi. – Usiądźże. Oczywiście, możemy zacząć od avada kedavra. Ale zawarłem z Severusem pewien układ i z mojej strony nie dojdzie do niczego... niewybaczalnego. Jak sądzę, możesz okazać przynajmniej takie minimum dobrej woli?
Remus zaciskał palce na różdżce.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Nie rozmawiać z nim... Wyjść...
– Czemu miałbym...
– Dobrze, dobrze. Stój sobie tak, a ja będę mówił. Skoro naprawdę go kochałeś – posłuchasz. Otóż... Nie ma sensu owijać w bawełnę, już nie. Mam pewien kłopot z twoim przyjacielem.
– Co?! – Lupin mimowolnie obejrzał się w stronę drzwi do komnaty. Malfoy znowu się uśmiechnął – trochę bardziej męczeńsko.
– Och, nie z Severusem przecież! Wiem dosyć, jeśli nie o tobie, to o nim, żeby nie posądzić was o minimalny choćby stopień zaprzyjaźnienia. Mój kłopot, rzecz jasna, dotyczy Syriusza Blacka.
Remus wpatrywał się w niego, oniemiały.
– Lupin, naprawdę powinieneś usiąść. Nie wyglądasz najlepiej... A do pełni jeszcze kawał czasu... Do rzeczy jednak. Nie rób takich min. Zdaję sobie sprawę, że Black nie żyje. Ciężko by mi było ten fakt przegapić, ale to może pomińmy milczeniem. Otóż, w zasadzie, właśnie fakt, że nie żyje, stanowi mój kłopot.
Lucjusz Malfoy ze zmarszczonymi w niezadowoleniu brwiami przyglądał się falującej, czarnej kurtynie, podczas gdy Remus usiłował pozbierać myśli. Syriusz?! Co... Jak...
– Oczywiście, nie możesz mieć najmniejszego pojęcia, o co chodzi. – Arystokrata uśmiechnął się kwaśno. – Otóż... Sprawa dotyczy mojej żony. A przez nią również mnie. Moja rodzina jest bardzo tradycyjna i związek małżeński, który zawarłem z Narcyzą Black, opierał się na bardzo... starożytnym rytuale. Wszystkie zobowiązania, oparte na esencji magicznej, które jedno z nas podejmuje, przechodzą na obydwoje współmałżonków. I nie tylko zobowiązania, ale to nas chwilowo nie musi interesować.
I co z tego?! – chciał wykrzyczeć Remus.
– Cała sprawa wynikła, jak dla mnie, kilka tygodni temu, jako że mojej żonie nigdy nie przyszło do głowy, by mi o tym wspomnieć... – kontynuował Lucjusz. - Poniekąd zrozumiałe, ale teraz niestety nie ułatwi nam to rozwiązania sprawy... Otóż, dawno temu, jeszcze w dzieciństwie, Syriusz Black uratował swojej kuzynce Narcyzie życie.
Lupin już tylko patrzył – im dalej w Zakazany Las, tym bardziej brzmiało to jak jakiś obłęd. Malfoy spojrzał na niego pobłażliwie.
– Wiem, wiem. Zabrzmiało melodramatycznie. I nieco nie na temat. Zapewniam jednak, że to jest właśnie temat. Chodziło o jakiś drobiazg, dziecinne przepychanki, nikt tego nie traktował poważnie. Aż do teraz... A mnie pozostał kłopot.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Do diabła z tym... Ten jeden raz... Dla niego nie musiał być oazą spokoju.
Dygocące z bezsilnej złości ręce, pojedyncza łza z pałających oczu, różdżka wymierzona w gardło Śmierciożercy.
– Kłopot?! Kłopot?! – krzyknął Lupin. Głos odbił się od ścian amfiteatru jak od rzymskiej areny i umilkł, wchłonięty przez ciemną kurtynę pośrodku.
– Kłopot... – powtórzył cicho Remus. – Zabiliście go! Ty i inni Śmierciożercy! A teraz przychodzisz tu i śmiesz mówić o kłopocie?!
Malfoy spoglądał na niego z chłodnym spokojem.
– Lupin. Awanturami nie zdołasz go wskrzesić.
– Ty...!
– Awanturami. Nie. Zdołasz. Go. Wskrzesić.
- ...
Gryfon stał zszokowany, drżący, ręka z różdżką opadła jak spetryfikowana.
– Co... Co ty w ogóle mówisz?!
– Teraz mnie słuchasz... Doskonale – stwierdził z zadowoleniem Śmierciożerca. – Schowaj tę różdżkę. Niewybaczalne niczego nie załatwią. Zresztą, łamanie układów Severusa dopiero jest... Niewybaczalne. A zatem, kłopot z Blackiem...
– Nie nazywaj go „kłopotem”! Nie będę cię słuchał.
Spokojny, wyważony uśmiech.
– Kochałeś go.
– Dług życia, Lupin. Piekielnie niewygodna rzecz, zwłaszcza teraz. Cóż, gdybym wiedział o tym wcześniej, można byłoby zawczasu wyrównać rachunki...
- Ot, tak, na zawołanie?!
– A dlaczego nie?
– Dług życia?! Malfoy, nie wszystko można załatwić układem! Nie wszystko w życiu jest takie proste!
– Zdziwiłbyś się, Lupin... Ale nie musimy teraz się nawzajem uświadamiać, dzięki Merlinowi. Do rzeczy. Jak wiesz, byłem tutaj, kiedy Black zginął.
– Kiedy został zabity.
– Owszem. Kiedy Bellatrix go zabiła. Jego kuzynka. Moja szwagierka. I tu po części zaczyna się problem.
– Nadal nie rozumiem.
– Widzisz, zasady... zobowiązania Narcyzy, a przez nią i mojego, wymagały, żebym jakoś pomógł Blackowi. Abym zwrócił ten dług.
– CO?!
– Och, wiem, że to śmieszne. Idiotyczne nawet. Że też moja żona musiała się wplątać w taką historię... Niestety. Kiedy Black został zabity, moją rodzinę wiązał z nim dług życia. Moje... poczynania tamtej nocy zostały potraktowane jako złamanie zobowiązania. Tym poważniejsze, że Black i Narcyza byli spokrewnieni. Z chwilą jego śmierci moja rodzina została obciążona klątwą, która z każdym dniem nabiera mocy.
– Chcesz powiedzieć...
– Że jesteśmy na najlepszej drodze do przyspieszonego i nader nieprzyjemnego pecha lub śmierci, owszem.
– To...
– Śmieszne i idiotyczne, owszem. Bez obaw jednak, nie zamierzam do tego dopuścić.
– Co?! Niby jak...
– To chyba dosyć oczywiste? Zamierzam temu zapobiec, zwracając ten przeklęty dług.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Ale przecież – już za późno na „gryfoznizm”...
– Syriusz. Nie. Żyje. – Lupin już tylko westchnął ze zmęczeniem.
Malfoy obserwował go z rozbawieniem.
– Lupin... Pomyśl przez chwilę. Nie jestem idiotą ani wariatem. Nie porywam się na przegrane sprawy. Wiem aż nazbyt dobrze, że Black nie żyje. Cóż – w takim razie musimy coś z tym zrobić, czyż nie?
Nie.
Nie, nie, nie.
Od śmierci Syriusza Remus odarł już z piór dosyć szaleńczych, rozpaczliwych nadziei – Harry’ego i nie tylko, nawet własnych, ukrywanych w huncwotowej, już zamkniętej części serca. Nie, nie, nie. Nie-mo-żli-wość.
– Nie będę cię słuchał. Zwariowałeś. Nie będę cię słuchał.
– Kochałeś go.
A mówią, że z magicznych słów Śmierciożercy znają głównie „avada kedavra”...
– Nie uwierzę, że chcesz go stamtąd wyciągnąć. – Remus mierzwił bezradnie palcami włosy.
– Czemu miałbym chcieć? Jest mi wszystko jedno, w jakim stanie zdrowia znajduje się twój przyjaciel. Tyle, że akurat muszę go stamtąd wyciągnąć. A tak nawiasem mówiąc – to ty go wyciągniesz.
– Ja!
– Ty go kochałeś. Widzisz, tu dochodzimy do sedna sprawy. Jest taki rytuał, który można tu wykorzystać. Sprawdziłem wszystko dokładnie. Oczywiście, twój zacny Dyrektor nigdy by się nie zgodził go użyć, nawet, jeśli, jak zakładam, zna samą ideę.
– Czarna Magia.
– Powiedziałbym, że najbielsza z bielszych.
– Co?!
– Właśnie tak, Lupin. Tyle, że wymaga pewnego wyboru.
– Mniejsze zło...
– I znów się mylisz. Raczej równe dobro. Choć mnie po raz kolejny jest wszystko jedno... Nieważne. Nie wietrz wszędzie zła, bo zostaniesz Śmierciożercą. A wtedy musielibyśmy cię wszyscy tolerować...
– Przestań się wykręcać! Mów o Syriuszu! O co ci chodzi?! Czego ode mnie chcesz?! Mów wprost!
– Gryfoni... – Malfoy roześmiał się sucho. – Już mówię, mówię. To całkiem proste. Możemy go stamtąd wyciągnąć. Żywego, z ciałem, z duchem, w stanie nietkniętym i nienaruszonym.
– Ale?!
– To kurtyna na arenę... Nikt nie może być pewnym, co się dzieje po drugiej stronie. Nie można nikogo stamtąd wyrwać, bo załamie się równowaga, pękną kolumny i – Merlin jeden wie, jaka nastąpi katastrofa. – Malfoy w tonie towarzyskiej pogawędki wskazał na łuk z czarną zasłoną. Remus wpatrywał się w niego ze zmarszczonym czołem.
– Więc?
– Więc, trzeba zachować równowagę. Wystawić na arenę inną ofiarę. Jednym słowem – zapłacić. – Śmierciożerca westchnął refleksyjnie, jakby nad interesownością tego świata. Lupin milczał, nie dowierzając. Malfoy pokiwał głową z najlżejszym uśmiechem.
– Kochałeś go – przypomniał. – Och, oczywiście, przemyśl to sobie. To poważna decyzja. Nie mogę na ciebie naciskać, ja to tylko... Aranżuję. I celebruję rytuał...
– I przez to twój problem się rozwiąże?! – wychrypiał w końcu Remus przez ściśnięte gardło.
Spokojne, prawie łagodne spojrzenie srebrnoszarych oczu.
– To był mały dług. Płacę tylko tyle, ile się należy. A ja, mój drogi, wiem wszystko o należnościach... Zresztą, to ma być z miłości. Oczywiście, nie ty jeden go kochałeś... Idź, popytaj. Pomyśl. Ja, tak czy inaczej, będę tutaj za trzy dni. Do zobaczenia, Lupin.
Remus wstał, zaciskając w kieszeni palce na różdżce.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
Przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.
– Zasłużyłeś, żeby umrzeć. Ty i twoja rodzina. Zasłużyliście na to.
Kolejne zwodniczo łagodne spojrzenie.
– Jeśli go nie kochałeś, po prostu nie wracaj...
Cdn
****
– Jeśli go nie kochałeś, po prostu nie wracaj...
Wyszedł z komnaty właściwie tylko dlatego, że Malfoy tam został. Mógłby stać i wpatrywać się bez końca w falującą kusząco kurtynę. Mógłby usiąść tam i płakać – za niemożliwością. Nie-mo-żli-wość. Znał to już. Poznał wszystkie warianty. Prowadziły donikąd. Kochał Syriusza. Syriusz nie żył. Nie wszystko można było zmienić zaklęciem. Nie dało się powstrzymać pełni. Ale chciałby tam zostać i wspominać go. Wspominać Syriusza. Albo krzyczeć, tak - tak po gryfońsku. Tyle, że Malfoy nie ruszył się z miejsca, żegnając go wyrachowanym uśmiechem. Lupin wyszedł więc na zewnątrz, zamykając za sobą cicho drzwi. Tłumaczył to tyle razy, wytłumaczy raz jeszcze. Tym łatwiej, że sobie. Tym... łatwiej? Dość. Syriusz. Nie. Żyje. Choćby był nie wiadomo jak bardzo kochany. Nie żyje.
Snape stał odwrócony tyłem – szczupła, ciemna sylwetka, zadomowiona wśród cieni i tajemnic. Spojrzał przez ramię na Lupina i nie czekając na niego, pomaszerował do wyjścia, otulając się płaszczem, jakby chciał się przed czymś osłonić. Remus ruszył za nim.
– Zaczekaj – rzucił cicho. Żadnego odzewu.
– Zaczekaj! – powtórzył głośniej. Mistrz Eliksirów zatrzymał się i odwrócił. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– On kłamał – stwierdził ze znużeniem Remus. Przez chwilę miał ochotę potrząsnąć złośliwym Ślizgonem, wykrzyczeć żal o ten zbyt okrutny żart. Wolałby cruciatusa. Słodki Merlinie, wolałby pełnię bez tojadu. Wolałby...
– Nie kłamał.
Spokojnie, wyzywająco.
Szczerze.
Lupin zapatrzył się na Snape’a, bezradny i bezbronny, ale tamten nie powiedział już nic więcej, czekając z zaciśniętymi ustami i twarzą bez wyrazu. Remus usiadł na posadzce, tam, pośrodku korytarza, i objął rękami głowę. Myśli wirowały wokół czarnej kurtyny. Falowała nieustannie, jakby tłukły w nią gniewne, gryfońskie pięści.
– Malfoy miał być w Azkabanie! – Czarodziej spojrzał z wyrzutem na Severusa.
– Zwolniony do czasu rozprawy. – Mistrz Eliksirów wzruszył pogardliwie ramionami. – Przewidywalne.
Lupin pokiwał głową, ściskając skronie.
– Może. Może. Ale to, co mówił... To są bzdury. Kłamstwo albo bzdury. To jest niemożliwe.
– On nie kłamał.
Remus podniósł głowę i spojrzał triumfująco.
– Wiedziałbyś, gdyby... gdyby był sposób. Powiedziałbyś mi!
Cisza.
Wzruszenie ramion.
– Nigdy nie szukałem – stwierdził obojętnie Snape. – A gdybym nawet natknął się na coś takiego wcześniej, Dyrektor nigdy by się nie zgodził. Ja mam zobowiązania wobec Albusa, Lupin. On – zerknięcie na zamknięte drzwi komnaty – nie ma żadnych.
– Powiedział, że to nie czarna magia! – zaprotestował Remus. Mistrz Eliksirów spojrzał na niego z góry.
– Pomyśl przez moment. Myślisz, że Dyrektor pozwoliłby ci to zrobić?
– Przecież... Syriusz...
– A Remus? – zadrwił Snape, wypluwając jego imię jak obelgę. – Albus musi myśleć o żywych.
– A ty?!
– Ja tylko tędy przechodzę. Nie mieszaj mnie w to, Lupin. To twoja decyzja. – Snape z obojętną miną patrzył na skulonego Gryfona. Remus podniósł na niego wzrok. Powoli się uspokajał.
– Ty... Użyłeś legimencji? Nie kłamał?
– Szczery jak Puchon po Veritasserum – wykrzywił się jego towarzysz.
– A ten rytuał...
Cisza.
– Byłem ciekawy – przyznał niechętnie Snape. – Pokazał mi księgę, sprawdziłem to dość dokładnie. Ale on wciąż ma oryginał, więc się bez niego nie obejdziesz. Zaklęcia i runy. Magia wymiany. Majstersztyk...
– Ale czy zadziała!
– Lupin. Nie sztuka machnięciem różdżki zrobić pośmiewisko z bogina. Daj Longbottomowi kociołek, a zrobi katastrofę z najprostszego eliksiru. Zapewniam cię jednak, że Malfoy w niczym nie przypomina Longbottoma. A taka tradycyjna magia, zwłaszcza magia rytuałów wymiany, to od dawna jego specjalność. Jedna z wielu.
– Kiedy akurat nie rzuca Niewybaczalnych.
– Właśnie.
Snape odwrócił się i ruszył przed siebie, nie czekając już w ogóle na Lupina. Gryfon w końcu musiał podnieść się na nogi i prawie biec za drugim czarodziejem.
– A właściwie... Dlaczego ty to robisz? To jedno mi powiedz. Dlaczego? – zapytał, doganiając Snape’a.
Cisza.
– Nic nie robię – burknął Mistrz Eliksirów, nie zwalniając kroku. – Ja tylko...
– Tylko tędy przechodzisz, wiem. Ale dlaczego tędy przechodzisz?!
Cisza.
Snape uniósł wyzywająco brew.
– Kochałeś go.
– Tak! Kochałem go! Słodki Merlinie, Severusie...
– Zamknij oczy, myśl o Blacku i nie zaprzątaj sobie mną głowy.
– Severusie.
– Ja. Tylko. Tędy. Przechodzę.
Na zewnątrz trwała głęboka noc. Snape zaszczycił towarzysza lekkim skinieniem głowy i znikł, znowu otulając się czarnym płaszczem. Lupin został sam na mugolskiej ulicy, pełnej rozwłóczonych śmieci. Po psie nie zostało ani śladu – a szkoda, pasowałby do całego obrazka. Nocne cienie zza pleców Lupina transmutowały cichaczem zwykłą uliczkę w czarodziejski zaułek, a srebrzysta poświata nawet brudne rynsztoki stroiła w brokaty. Remus uśmiechnął się impulsywnie na tę myśl. Kochał życie. Papiery poruszane wiatrem szeleściły jak oswojone jeże pod Trzema Miotłami. Kolejny nieśmiały uśmiech Remusa. Kochał życie...
Cisza.
Spojrzał w niebo.
Księżyc jak zawsze straszył widmem pełni – niezależnie od kwadry. A Mugole już od dawna wbijali w niego chorągiewki... Syriusz chciałby zobaczyć fotografie.
– Do zobaczenia za trzy dni – powiedział głośno, zanim się zdeportował.
Gdzieś w ciemności srebrnoszare oczy błysnęły zadowoleniem...
Severus Snape miał dla Malfoya tylko minutę. Arystokrata nie był z tego zbyt zadowolony. Cóż, ludzie zwykle reagowali na osobę Mistrza Eliksirów właśnie niezadowoleniem. Zabawne jednak, jak niewielu okazywało mu to wprost.
– Severusie... – mruknął Malfoy. Nie bawił się w uśmiechy, zbyt długo się znali. Na narzekanie był jednak zbyt wyrachowany. – Skoro się spieszysz, będę się streszczać... Dziękuję za pośrednictwo. Ten Gryfon jest już nasz – wróci tu grzecznie jak piesek.
Snape wzruszył ramionami.
– Oczywiście – rzucił krótko. – Pilnuj tylko swojego rytuału, a dostaniesz to, czego potrzebujesz.
– A nasz Gryfon, oczywiście, dostanie to, czego pragnie – dopowiedział Malfoy. Mistrz Eliksirów skrzywił się wściekle.
– Niestety.
Teraz dopiero Lucjusz uśmiechnął się lekko.
– Wiem, dlaczego to robisz, Severusie. I, naprawdę, uważam, że to rozkoszne.
Coś błysnęło dziwnie w nieprzeniknionych oczach.
– Bezbrzeżnie.
W tych dniach Dwór Malfoyów bywał przeważnie pusty, zimny i ciemny. Gospodarz aportował się przed bramą. Powitała go cisza i znajome, wyniosłe cienie. Zawahał się przed wejściem do środka – odruchowo, mimo pustki wokół i nocnej pory, rzucił zaklęcie utajniające. Schował różdżkę i wyciągnął przed siebie obie dłonie. Marszcząc brwi, wpatrywał się w nie przez kilka płynących leniwie sekund. Nie zdejmował zaklęcia maskującego – ciemniejące plamy zaczynały dopiero wypełzać gdzieniegdzie spod skóry, ale i tak nie miał ochoty na nie patrzeć. Czekał na co innego. Po niecałej minucie drgnęła lewa ręka. Prawa. Znowu. Jeszcze łatwo było to opanować, ale... Ale. Niech piekło pochłonie dług życia. Cóż, czas najwyższy, żeby ten lunatyczny Gryfon przydał się do czegoś.
Narcyza wpółleżała na sofie w małym salonie. Oprócz ognia na kominku nie świeciło się żadne światło. W półmroku jej twarz, naznaczona przez klątwę śmierci kuzyna, wyglądała na zaledwie – zmęczoną.
– Za trzy dni będzie po wszystkim – oznajmił butnie Lucjusz. Spojrzała na niego i skinęła powoli głową.
– Dobrze – wyrzekła bezbarwnym głosem. Dłonie drżały jej widocznie. Uniosła głowę i spojrzała na męża. – Rozmawiałam z Bellatrix.
Skrzywił się na samo wspomnienie szwagierki. Ta bezmyślna furiatka...! Gdyby trafiła tym przeklętym zaklęciem o kilkanaście cali w bok... Black mógłby dać się zabić w jakiejś innej potyczce, kiedy on sam byłby gdzieś daleko.
– Oczywiście, niczego się nie domyśla. – To nie było pytanie.
– Oczywiście – zapewniła spokojnie Narcyza. – Użyłam zaklęć maskujących. Nie trzymałam rąk na widoku. Zresztą, nie rozmawiałyśmy bezpośrednio...
– I cóż u kochanej Belli? – spytał sarkastycznie.
– Walczy dla Czarnego Pana. Jest wolna. Zabija. Kwitnie – podsumowała, zerkając przepraszająco na męża. Ręce drżały jej coraz mocniej. Lucjusz zagryzł wargi, całą siłą woli utrzymując własne dłonie bez ruchu. Kwitnie, ta... Kilkanaście cali w bok...
– Jeszcze tylko trzy dni – przypomniał głośno sobie i żonie, ruszając do wyjścia z salonu. Narcyza rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie.
– I... Wszystko się uda?
– Lupin kochał Blacka. Nie oprze się. Nie mógłby. Zrobi co trzeba. - Lucjusz uśmiechnął się z wyrachowaną aprobatą, nawet nie odwracając się do żony. – I Severus nas nie zawiedzie.
– Nie? – mruknęła z tyłu pani Malfoy.
– Och, nie mógłby...
– Aa... Nie?
Roześmiał się – echo w pustych korytarzach odbiło dźwięk jakby niechętnie, nieprzywykłe do takich ekscesów.
– Wyrzuty sumienia – straszna rzecz... Rozkoszne, po prostu rozkoszne. Severus nas nie zawiedzie. – Wyszedł, uparcie powstrzymując drżenie rąk. Za jego plecami Narcyza pokiwała głową.
– Nie mógłby...
cdn
****
W ciągu tych trzech dni Remus nie miał okazji zobaczyć się z Harrym. Przyznawał przed sobą, że zapewne powinien był takowej poszukać. Ale nie ufał tej sytuacji na tyle, by jeszcze wciągać w nią chłopca. Już nie chłopca – upomniał się. Mężczyznę. Ale tym bardziej nie mógł go obarczać nowym szokiem – ani niepewną nadzieją, ani przedwczesną żałobą. Oczywiście, należałoby mu zostawić jakąś otuchę. Przemycić jakieś pożegnanie, które sprawi, że później będzie Harry’emu łatwiej. Lepiej jednak było nie zwracać na siebie uwagi. Chłopiec... Harry jest ostatnio wyczulony na niedomówienia. On sam zawsze był lepszy w ukrywaniu prawdy niż w kłamstwach, ale...
Jeśli Severus ma rację, jeśli Malfoy nie kłamał, wkrótce za Remusa przemówi Syriusz.
Zrozumieją.
Syriusz... Remus uśmiechnął się do swoich myśli.
Nie tylko Harry’emu to imię pomagało odpędzać Dementorów...
Trzeciego wieczora wyszedł wcześniej, wystawiając twarz na powiewy chłodnego, przyjemnego wiatru. Wrażliwe zmysły zareagowały napięciem, gdy tuż obok aportował się drugi czarodziej.
– Severusie. – Lupin uśmiechnął się łagodnie. – Odprowadzasz mnie?
– Jak widać. – Snape nawet na niego nie spojrzał; szedł miarowym krokiem, sztywno wyprostowany, z nieprzeniknioną miną.
– Będziesz może... przechodził... w pobliżu w trakcie tej... wymiany? – spytał nieśmiało Remus.
– Nie.
Gryfon stłumił westchnienie, ganiąc się w duchu za śmieszność.
– Będę za drzwiami – dopowiedział niespodziewanie Mistrz Eliksirów. Głos mu nie złagodniał, ale dorzucił jeszcze: - Formuła zaklęcia dopuszcza udział tylko rzucającego i... wymieniającego się.
– Rozumiem... W takim razie powiem ci to już teraz.
– Co znowu?
– Dziękuję.
Snape spojrzał na niego – niechętnie, nieżyczliwie.
– Nie mnie. Nie ty. Nie dziękuj.
Remus zdołał zachować milczenie przez dłuższą chwilę. W końcu jednak musiał zapytać.
– Dlaczego?
Jego towarzysz zatrzymał się i spojrzał mu prosto w twarz.
– Nie mam obowiązku ci się tłumaczyć, Lupin. I nie będę ci się tłumaczyć. Nie chciałbym jednak, żebyś... zabrał ze sobą... jakieś idiotyczne domysły. Więc słuchaj: nie robię tego dla ciebie. I. Na pewno. Nie robię. Tego. Dla niego!
Twarz Snape’a o cal od twarzy Lupina. Czarne oczy gorączkowo wpatrzone w jego źrenice.
Remus bez trudu wytrzymał spojrzenie.
– Rozumiem – powiedział spokojnie.
Współczucie. Żal. To były emocje do „zabrania ze sobą”. Severus na pewno ich sobie nie życzył. Nie od Lupina.
– Rozumiem – powtórzył Gryfon bardziej dobitnie. Snape zmrużył oczy i odsunął się z powrotem w...