Z prądem
autor: Tantz
http://mirriel.ota.pl/forum/viewtopic.php?t=163&postdays=0&postorder=asc&start=0
Oryginal Title: Go with the Tide
Tłumaczenie: Sana
Korekta: Toroj
oryginał tutaj: http://www.fanfiction.net/s/1235011/1/
Rozdział 1
Ostatni raz przypaliłeś mój bekon, chłopcze! Dam ci lekcję, której nigdy nie zapomnisz, ty bezwartościowy marnotrawco powietrza!
NIE WAŻ SIE NA MNIE PATRZEĆ!
* * *
Twarz Severusa Snape’a wykrzywił uśmieszek wstrętu i pogardy. Czasami nie mógł zrozumieć sposobu myślenia Dumbledore’a, ani tego, dlaczego zawsze musiał być wplątany w każdą eskapadę, którą wymyślał ten stary piernik. Albo jego tłumaczeń. Takich jak to dzisiejsze. Uratuj Harry’ego-Cholerę-Pottera. Czemu, ktoś mógłby się zapytać? Ponieważ Sybilla przewidziała jego nadchodzący zgon.
Jakby kiedykolwiek przepowiedziała coś innego.
Snape prawie wybuchnął śmiechem, gdy Dumbledore oświadczył, że postanowił zabrać Złotego Chłopca na ostatni miesiąc wakacji z powrotem do Hogwartu. Dumbledore mu nie odpuścił i co gorsza, nie pozwolił Snape’owi, chodzącej fabryce jadu, na zużycie tej trucizny. Po prostu wykopał Mistrza Eliksirów za drzwi, powołując się na najwyższy stopień zagrożenia.
Cha!
Z tego powodu Snape wziął długą, odprężającą kąpiel, a później starannie dobrał dla siebie mugolskie ciuchy. Zachowując się jak drobiazgowy chłopaczek przed randką, przymierzał nawet swoje czarne jeansy i t-shirt. Wszystko, aby zmarnować jak najwięcej czasu. A potem poszedł aż do Hogsmeade, aby deportować się stamtąd na Privet Drive numer cztery.
W końcu Severus Snape stanął przed domem Pottera. Działo się to późnym popołudniem, kiedy ludzie zaczynali wracać z pracy. Zaklął cicho. Wolałby, gdyby to była noc, ale postara się załatwić sprawę szybko.
Przybierając najgroźniejsze spojrzenie, na jakie było go stać, podszedł do drzwi i zapukał.
Nic.
Mamrocząc pod nosem, że lepiej byłoby, gdyby nie zrobili sobie niespodziewanego wypadu nad morze, zastukał mocniej.
Nadal nic.
Snape zrobił w tył zwrot. Był tak wściekły, że aż posiniał. Został wysłany na próżno. Przypominając chmurę gradową, zszedł podjazdem i - sfrustrowany w najwyższym stopniu - kopnął z całej siły pierwszą rzecz, która nawinęła mu się pod nogi. Na nieszczęście, był to kubeł na śmieci Dursleyów. Siła uderzenia była tak silna, że pomimo tego, że kosz był pełny, wywrócił się z okropnym hukiem, a wszystkie śmieci się wysypały. A wtedy coś przyciągnęło wzrok Snape’a.
Okulary Pottera. A bliżej kosza leżały nadpalone pozostałości po książce do Transfiguracji. A może to były Eliksiry? Zmieszany Snape ociągał się przez moment. Ostrożnie podniósł okulary.
Były potłuczone.
Bezwiednie włożył je do kieszeni, zawrócił i zapukał jak najmocniej potrafił. Kiedy nikt nie odpowiedział, wyjął różdżkę i posłużył się Alohomora. Wyglądało na to, że dom jest wyludniony. A więc jednak miał rację. Snape skrzywił się. Jednak coś było nie tak. Coś, czego nie mógł teraz dokładniej sprecyzować, ale przez cały czas wyczuwał. Nikogo nie było w środku. Spuszczone żaluzje, posłane łóżka. Nawet lodówka była zamknięta na cztery spusty. Ale, jeśli dom był opustoszały…
... to czemu śmierdziało w nim przypalonym mięsem? Snape’owi to się nie podobało. Powoli rosnace zniecierpliwienie i narastające mrowienie skóry były pierwszymi znakami, że cokolwiek tu znajdzie, nie przypadnie mu to do gustu. A on nie znosił, gdy coś mu się nie podobało.
- Potter, wyłaź - rozkazał poirytowanym głosem.
Ciągle nie było odpowiedzi. Ale Snape był przecież szpiegiem. W jakiś sposób czuł, że pomimo tego, iż w budynku nie było oznak życia, ktoś tu jednak był. Już po przekroczeniu progu, słyszał czyjś wysilony oddech. Ale gdzie? Każdy pokój w domu sprawdził dwa razy. Nawet ten, który wyglądał jak schowek i miał kraty w oknach. Ale to było niedorzeczne, aby ktoś tam mieszkał.
Nigdzie nie było śladu młodego Gryfona. To właśnie niepokoiło Snape’a; wyglądało na to, że Harry Potter w ogóle tu nie mieszkał. Żadnych ciuchów, rzeczy, zdjęć, które mogłyby zdradzać jego obecność. Równie dobrze mógł mieszkać w innym domu.
Ale Snape wiedział, że jest we właściwym domu. Zastanawiał się, stojąc na środku salonu, a później, jakby po podjęciu decyzji, uniósł różdżkę.
- Wskaż mi.
Różdżka pochyliła się i pociągnęła zmieszanego Snape’a. Na pewno nie przeoczył niczego na górze. Sprawdzał nawet pod łóżkami. Różdżka przestała go ciągnąć; był u celu. Zamrugał zdziwiony. Stał przed komórką pod schodami.
Parsknął i spojrzał ponuro. Świetnie. Najwyraźniej rodzinka wybyła na wycieczkę, a Potter schował swoje magiczne graty w tym miejscu i teraz jego różdżka szaleje.
No, ale w tym miejscu jeszcze nie szukał chłopaka.
- E tam. Przyjmijmy czysto teoretycznie, że szukałem - wymamrotał Snape i wypowiedział zaklęcie:
- Alohomora.
Drzwi się otwarły, ukazując ciemne wnętrze. Smród spalonego mięsa uderzył w jego nozdrza jeszcze mocniej, niż poprzednio. Snape czuł, jak włosy zaczynają mu stawać dęba. Co tu się działo? W jego mózgu zawyły wszelkie alarmy. Zapomniał o pogardzie i niezadowoleniu, szepcząc “Lumos”, aby zajrzeć głębiej.
To, co ujrzał sprawiło, że jego oczy stały się zimniejsze od ołowiu, zęby zacisnęły się ze złości, a ręka trzymająca różdżkę jeszcze bardziej posiniała. W końcu znalazł Harrego Pottera. Mylił się.
W środku leżał chłopiec wygięty w pałąk; Snape ledwie rozpoznał w nim tego bezczelnego młodzieńca, którego chciał wymazać z listy uczniów Hogwartu. Chłopak leżał na przyborniku i pudłach po butach, wygięty w dziwny sposób; jego głowa opadła do tyłu. Snape wątpił, czy w ogóle jest przytomny. Twarz Pottera stanowiła zakrwawione pobojowisko, jakby ktoś uderzył go tam co najmniej kilka razy, albo używał jego głowy zamiast młotka. W świetle różdżki błyszczały na niej malutkie drobinki. Na Merlina, czy to mogą być szklane odłamki? Spoglądając niżej, Snape znalazł źródło smrodu: prawa ręka Pottera i przedramię były krwawą masą, żylastą i wilgotną, jakby ktoś długo je na czymś przypiekał….
Snape nie potrzebował niczego więcej. Położył dwa eleganckie palce na szyi chłopca i odetchnął z ulgą - jeszcze żył. Dzięki Merlinowi za to Potter, inaczej Dumbledore zająłby się mną odpowiednio. Wzmocnił światło z różdżki tak, aby przebywając w jego kieszeni, nadal rzucała mały blask; musiał widzieć, co robi. Podnosząc bezwładne ciało chłopca, poczuł gniew. Na wiele rzeczy. Po pierwsze, za zaprezentowanie mu widoku, który sprawił, że jego wygodne uprzedzenia co do chłopaka szlag trafił. Teraz, ilekroć będzie na niego patrzył, będzie przypominał sobie o tej nieszczęsnej komórce pod schodami. Jeszcze trochę takich działań antywkurzających i Snape zacznie lubić wkurzającego Harrego Pottera.
Po drugie, właśnie na nowo wkradał się w łaski Voldermorta, kiedy dostał zadanie uratowania i odebrania chłopaka. Jeśli został zauważony przez nieodpowiednią osobę, to następne zebranie Kręgu będzie jego ostatnim. O czym właściwie myślał Dumbledore? W tym momencie Snape nienawidził starego czarodzieja.
I po trzecie, kto z wyjątkiem pijanego Śmierciożercy mógł zrobić dzieciakowi taką krzywdę? I po co? Nawet w najgorszych wspomnieniach, kiedy Snape naprawdę życzył śmierci Potterowi, nie miał na myśli czegoś takiego.
- Gdzie się z tym wybierasz?! WYNOCHA Z MOJEGO DOMU!
Straszne spojrzenie Snape’a skupiło się na mężczyźnie o olbrzymiej posturze, który stał w wejściu i trzymał plażowy parasol, oraz na wysokiej, kostycznej kobiecie, wyglądającej zza jego ramienia. Snape uśmiechnął się do Vernona Dursleya. A kiedy uśmiechał się w ten sposób, był cholernie niebezpieczny.
- Ty to zrobiłeś? - zapytał jedwabistym głosem, zdolnym zamrozić całe piekło i zmienił ułożenie Harrego w swych ramionach.
- Chłopak jest mój, ty wybryku natury! Oddawaj! - mężczyzna zrobił się purpurowy i wszedł do środka. Trzymał plażowy parasol niczym oręż, który miał zamaskować słabość atakującego.
- Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności - stwierdził Snape zjadliwie i wyciągnął różdżkę.
Rozdział 2
Voldermort badał wzrokiem kilka postaci w czerni, które zasłaniały twarze upiornymi, białymi maskami. Skinął na trzęsącego się Glizdogona, który poszedł zamknąć drzwi i zanim rozpoczęło się zebranie, zwołał wszystkie osoby, oczekiwane przez mistrza. Voldermort obserwował Nagini swoimi szkarłatnymi, obojętnymi oczyma. Kiedy wąż podpełzł do niego, zaczął mówić, pieszcząc gada.
- Przyciągnął moją uwagę… dość… interesujący ciąg wydarzeń - powiedział łagodnie, przeciągając trochę głoskę “s”. - Czy ktoś wie, o czym mówię?
Pomiędzy Śmierciożercami zapadła cisza; nikt nie odważył się podnieść wzroku. W głowie każdego ścigały się miliony możliwości. Prawie każdego. Snape wahał się przez kilka minut, zanim wystąpił z szeregu i z opuszczoną głową oraz złożonymi rękoma, czekał na pozwolenie Czarnego Pana, by mógł się odezwać.
- Zdejmij maskę.
Snape spełnił dobrze znany rozkaz, klękając ze spuszczonym wzrokiem. Voldermort uśmiechnął się, jak gdyby sam do siebie.
- Ach, Ssseverusss - zasyczał celowo - poinformuj nas, mój wierny Mistrzu Eliksirów.
Gdy Snape wziął głęboki oddech, pewna myśl przebiegła mu przez głowę; Voldermort w hedonistyczny sposób wymawia słowo “mistrz”. Przepędził ją jednak. Wyprężył się, jego ciało było twardsze od stali. Potrzebował teraz pełnego skupienia.
- Harry Potter przybył do Hogwartu na resztę wakacji, mój Panie. Jest umierający.
Pomruk przeszedł po sali, ale nagle ucichł. Niewątpliwie była to zasługa lodowatego spojrzenia Toma Riddle’a, pomyślał Snape. Zawsze, gdy był przesłuchiwany, zmuszał się do myślenia o Voldermorcie jako o Tomie Riddle’u. To pomagało mu przetrwać. Nosowy głos wyrwał go z zamyślenia.
- I w jaki sposób osiągnął ten stan, Severussie?
Snape zesztywniał. To było decydujące pytanie. Tak jak w domu Dursleyów instynkt podpowiedział mu, gdzie szukać Pottera, tak i teraz ten sam głos mówił mu, że jego życie zależy od sposobu odpowiedzi na to z pozoru proste pytanie. Jak dużo prawdy powinno ujrzeć światło dzienne? W jaki sposób o tym zakomunikować? O czym wie Tom Riddle? Czy zaakceptuje trochę zmienioną wersję wydarzeń?
Przeklęty Potter. Nienawiść Snape’a piętrzyła się niczym czarna fala; Potter wpakował go w niezłe kłopoty. Powoli, delikatnie niczym artysta cyrkowy zaczynający swój spacer po napiętej linie, zaczął mówić.
- Mój Panie, Dumbledore wysłał mnie po Pottera, z powodu przepowiedni Sybilli Trelawney, jakoby chłopak znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Oczywiście Trelawney nigdy nie udało się dobrze przepowiedzieć…
- WIEM o tym nietoperzu! Mnie interesuje Potter! - wybuchnął Voldermort, a Snape kuląc się, ugryzł się w język tak mocno, że poczuł krew w ustach. Przełknął i kontynuował, schylając się jeszcze bardziej u stóp Voldermorta.
- Oczywiście, Panie. Dlatego poszedłem do domu Pottera. Chłopak nie był w niebezpieczeństwie. Dostał mocno po głowie od swojego wuja. Kiedy tam trafiłem, już był nieprzytomny. Błagam o wybaczenie, Panie, ale pokusa była zbyt silna; Dumbledore oczekiwał śmiertelnie rannego chłopaka. Chociaż byłem świadom, że Dyrektor nie podejrzewałby mnie… gdybym trochę się zabawił z chłopakiem, nie mogłem go przynieść do ciebie, z powodu straży. Zabrałem go z tamtego domu, gdy wrócili jego opiekunowie - skończył Snape, zamykając oczy. Schylając głowę, prosił, błagał, modlił się do każdego bóstwa, jakie tylko istnieje, aby Voldermort kupił tę bajeczkę i przekonał się, jakiego ma lojalnego sługę.
Nastała długa przerwa, podczas której Snape słyszał nieregularne bicie swojego serca. Przeklinając w duchu, miał nadzieję, że jego krew na zawsze splami ręce Pottera, a poczucie winy powoli go zabije. Ale te myśli natychmiast się rozpierzchły, gdy usłyszał, jak Voldermort wstaje ze swego tronu, a Nagini powoli odpełza. Nienormalnie długie, kościste palce dotknęły jego ramion; spojrzał prosto w zniekształconą, półludzką twarz Toma Riddle’a.
- Piękna robota, mój przyjacielu… stanowisz przykład dla swoich towarzyszy… - zaczął mówić niskim, ponętnym głosem. Snape spiął się w sobie. Zaraz się przekona, czy wybiła godzina śmierci.
- …. powinieneś zostać sowicie wynagrodzony… za swoją przemyślność; na dodatek, powinienem dać ci pamiątkę…
Kościste ręce oderwały się od Snape’a, który spuścił wzrok, gdy tylko Czarny Pan się cofnął.
- Harry Potter jest mój. Nikt z was nie ma prawa go tknąć. Nawet, jeśli przemawia przez was gorliwość. Powinieneś o tym wiedzieć, Severusie. Crucio.
~~~
Kiedy Snape wrócił do swych komnat, jego ciało było znacznie osłabione, a paskudny nastrój przybrał na sile. Pragnął odrobiny snu, a nie spotkania w cztery oczy z Dumbledorem, który już tam na niego oczekiwał.
Snape spojrzał na niego nieufnie.
- W jaki sposób się tu dostałeś…? Myślałem, że moje kwatery są dobrze chronione - powiedział słabo, naburmuszony. Nie miał siły się wydzierać i miał wstrętne przeczucie, że wie, czemu Dumbledore nie chciał poczekać do rana. Stary czarodziej patrzył na niego ze smutkiem, zmartwiony; iskierki w jego oczach gdzieś zniknęły.
- To nie jest przeszkoda dla dyrektora Hogwartu, Severusie. Wszystko w porządku?
- OCZYWIŚCIE, że nie! Wracam z przesłuchania i prawie straciłem ŻYCIE przez tamtą ofiarę losu, wokół której obraca się cały twój świat. Nic nie jest w porządku; szkoda, że ten bachor w ogóle się urodził! - powiedział poirytowany Snape; jego napięcie w końcu znalazło ujście.
Dumbledore nie odzywał się, gdy Snape poszedł do składziku po eliksiry, które zawsze pomagały jego organizmowi odzyskać równowagę po zebraniach. Nie odzywał się również, gdy Snape spojrzał na niego wzrokiem mówiącym: “czemu tu jeszcze jesteś?”. Ani wtedy, gdy pytanie wypisane na twarzy Snape’a zamieniło się w stwierdzenie: “gadaj albo wynoś się”.
W końcu Snape się poddał.
- O czym chcesz mi powiedzieć, Albusie? - zapytał bez cienia jadu i złośliwości, ale ze zmęczeniem i rezygnacją. Przysiadł na oparciu krzesła i obserwował, jak Dumbledore przełyka ślinę i przygotowuje się do wygłoszenia jakiejś rewelacji. Severus znał ten wzrok. I nienawidził go.
- Tylko nie Potter, Albusie. Nie dzisiaj.
- On jest niewidomy, Severusie.
Snape zamrugał; jego brew prawie dotknęła włosów. Złoty Chłopiec niewidomy?
- W jaki sposób to się stało? - zapytał.
Dumbledore spojrzał w bok, bawiąc się swoją długą, białą brodą. Snape zadrżał. Nawet Voldermort nie wyglądał tak strasznie, jak stary i zmęczony Albus, zmagający się z przeciwnościami.
- Poppy twierdzi, że to przez uderzenie lub uderzenia w głowę. Na czole i w oczach miał odłamki lustra.
- Ma je nadal? - zapytał z zainteresowaniem Snape. Czuł ponurą satysfakcję z tego, że dał Vernonowi Dursley dokładnie to, na co zasługiwał.
- Jeśli chodzi ci o oczy, to tak, ma. Ale są zbyt uszkodzone, aby cokolwiek widział. Poppy sprawiła, że nie widać już blizn, ale nie potrafi przywrócić mu wzroku.
Zapadła cisza. Snape pogrążył się w myślach, a Dumbledore nie kontynuował; sprawiał wrażenie, jakby te słowa męczyły go niezmiernie. W końcu Snape przerwał tę ciężką atmosferę, pytając:
- Jest szansa na rekonwalescencję?
Stary czarodziej delikatnie potrząsnął głową. Snape wziął głęboki oddech.
- Voldermort nie musi wiedzieć. Niekoniecznie od razu. Ale zdecydowanie musi to nastąpić, zanim syn Malfoya przyjedzie we wrześniu.
Dumbledore skinął ponuro i spojrzał na Snape’a.
- To niespodziewane, a czas goni nas obydwu, Severusie.
Snape zdecydowanie tego nie lubił. Ale to nie było nieoczekiwane. Przygnębiony, zmusił się do wstania; jego stawy zaczęły strzelać w akcie protestu.
- No to chodźmy odwiedzić Złotego Chłopca, Albusie.
Myśl o nienawiści do Dumbledora uległa zmianie; to nie Dyrektora nienawidził, tylko siebie - za to, że nie był podporą dla osoby, która ośmieliła się mu zaufać i uwierzyć w niego, po tym wszystkim, co zrobił w przeszłości. W końcu to dzięki Dumbledore’owi Mistrz Eliksirów nadal żył.
Wyszli z lochów i udali się w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Dumbledore szedł powoli; Snape nabrał podejrzeń, że stary człowiek zachowując się w ten sposób, dbał o to, aby Mistrz Eliksirów nie zmęczył się za bardzo. Nie powiedział tego glośno, bo czuł, że ten odpoczynek jest mu potrzebny.
- Mam nadzieję, że Dursleyowie nie sprawili ci kłopotów - dziwny ton Dumbledora zmusił Snape’a do spojrzenia na dyrektora. Jakiś mały uśmieszek skrywał się pod tą białą brodą. Snape zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Dumbledore celowo nie wysłał po chłopaka najbardziej mściwego ze swych ludzi. Spojrzał przed siebie i uśmiechnął się znacząco.
- Wcale. Byli… raczej zabawni.
- Mam nadzieję, że nie za bardzo?
- Żyją, Albusie… ale po tym, co zrobili… zasługują na śmierć.
Z tym oświadczeniem Severus Snape wszedł do Skrzydła Szpitalnego, w którym było zajęte tylko jedno łóżko. Cicho zbliżył się do niego i spojrzał na śpiącego chłopca, który miał bandaż na oczach. Ręka Pottera aż po łokieć również była zabandażowana. Przy łóżku stało na stoliku kilka eliksirów; widząc je Snape zacisnął zęby. Nie potrzebował wyjaśnień Poppy, by wiedzieć jak chłopak cierpi. Sam mógł się zorientować, na co był każdy eliksir.
Chłopiec przeżył wstrząs; dostał krwotoku, a jego serce pracowało nierówno.
- Jeszcze się nie obudził? - Snape zapytał cicho Dumbledora.
- Jeszcze nie. On nie wie, Severusie.
Snape mlasnął zirytowany.
- Jest za słaby, aby na coś się przydać na tej wojnie.
- Severus. On nie jest żołnierzem. Jest niedożywionym piętnastolatkiem.
Snape nie pozwolił sobie na rozczulenie.
- Nie oszukuj się, Albusie. Dla świata czarodziejskiego jest żołnierzem i kiedy nadejdzie czas, musi odegrać swoją rolę. Albo wszystko pójdzie na marne.
- O czym ty mówisz?
Snape nie odpowiedział. Co miał na myśli? Spojrzał na leżącego chłopca. Śpiąc w tym nieskazitelnie czystym łóżku wydawał się tak spokojny, smutny. Słaby. Bardzo słaby, ale oprócz tego, Snape dostrzegał również coś innego, emanującego od chłopca; determinację, upór, cierpliwość, lojalność.
Wszystkie składniki mocy. Musiał przyznać, że jeśli chłopak przeżył piętnaście lat z takimi opiekunami jak Dursleyowie i nie stał się chorą psychicznie, zgorzkniałą, nieludzką wersją samego siebie, to dowiódł prawdziwej siły.
Tak. Czuł, że chłopiec może posiadać potencjał.
- O jaki potencjał ci chodzi, Severusie?
Snape zdał sobie sprawę, że ostatnie zdanie wymówił na głos. Odpowiedział zgodnie z prawdą; być może istnieje szansa pokonania Voldermorta.
- Myślę, że ślepota chłopaka może stać się jego atutem. Wada, która stanie się bronią.
- Ale kto go tego nauczy?
Przez ułamek sekundy Snape na nowo dostrzegł w oczach dyrektora tańczące iskierki.
- Ja mógłbym - powiedział i natychmiast tego pożałował, ponieważ właśnie całkowicie lekkomyślnie wziął na siebie odpowiedzialność za trening Pottera.
Dumbledore uściskał mężczyznę niczym dumny ojciec. Ten gest zmiękczył Snape’a, który już nie próbował wycofać się ze swojego nowego obowiązku. Rzadko kiedy Snape był powodem czyjejś dumy; ta zaliczka zadecydowała o scementowaniu decyzji nauczania Harrego Pottera - zmory jego życia i uosobienia “prawdziwego Gryfona”.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, chłopcze - powiedział Dumbledore i szybko się oddalił. Snape poczuł, jak opada mu szczęka. Stary piernik znowu go w coś wmanipulował.
Jak on nienawidził cholernego Harry’ego Pottera!
Rozdział 3
Snape nie odwiedził Skrzydła Szpitalnego ponownie. Czuł niepokój, a jego rozdrażnienie nie pozwalało mu usiedzieć w miejscu. Błądził po zamku, krążąc jak ćma po pokojach. Mruczał przy tym nieprzyjemnie pod nosem.
Ale większość czasu spędzał na boisku do quidditcha. Przemierzał je wzdłuż i wszerz, siadał na ławkach, potem wstawał i znowu chodził. Czasami dosiadał miotły i robił parę rundek wokoło.
Można było dostrzec, że każdy ruch Severusa Snape’a zdradzał obawę i zaabsorbowanie czymś. To znaczy zdradzałby, gdyby ktoś miał pecha znaleźć się w pobliżu Mistrza Eliksirów i zadałby sobie trud przebicia się przez mur niezadowolenia i agresji, który go otaczał.
Wiele razy Snape próbował przekonać Dumbledore’a, że być może chłopak będzie bardziej skory do współpracy z kimś innym; na przykład z McGonagall, Flitwickiem lub nawet tym wilkołakiem - Lupinem.
- Niech przyzwyczają chłopaka do nowej sytuacji. Wtedy ja się nim zajmę, Albusie - powtarzał, a Dumbledore zawsze kręcił głową.
- Nie ufam im tak jak tobie, Severusie - powiedział któregoś razu.
To oświadczenie tak zaskoczyło Mistrza Eliksirów, że aż nagle się zatrzymał i spojrzał na dyrektora, jakby mu właśnie wyrosła druga głowa.
- Nie przesadzasz, Albusie? Oczywiście, że im ufasz. Już traktują go jak bożka.
- I dlatego się nie nadają. Nie może być rozpieszczany, bo to go zmieni. Zamiast nabierać sił, będzie je tracił. Mówiąc prościej, rozpuści się.
Snape parsknął, ale obraz chłopca uwięzionego w komórce powstrzymał go od złośliwych komentarzy. Zamiast tego, zapytał leniwym głosem:
- Jaką masz pewność, że nie przesadzę w obrzydzaniu mu życia?
Oczy Dumbledore’a błysnęły. Zanim zaczęli kontynuować spacer, klepnął Snape’a po ramieniu.
- Sam fakt, że o to zapytałeś, utwierdza mnie w tym, mój chłopcze.
Snape skrzywił się; nie był pewien czy w tym momencie poczuł irytację czy ulgę.
Zanim Mistrz Eliksirów znowu postawił nogę w Skrzydle Szpitalnym, minęło siedem dni. Siedem calutkich dni żmudnych przygotowań, planowania i zszarpanych nerwów. Snape nie miał wątpliwości, w co się pakuje i jak ohydne mogą być tego skutki. Ale był zdeterminowany. Dał słowo, którego zawsze dotrzymywał.
Harry obudził się poprzedniego popołudnia. Wchodząc do Skrzydła Szpitalnego, Snape usłyszał płacz. Szloch pełen złości, desperacji i żalu nad sobą. To ostatnie doprowadzało Mistrza Eliksirów do szału, a odgłos płaczu sprawił, że mężczyzna przyspieszył kroku.
Wszedł do sali. Otwarte okno wpuszczało do środka promienie słoneczne, które zalewały łóżka swym ciepłem. Ptaki ćwierkały radośnie. W takich chwilach, wyczucie smaku Mistrza Eliksirów buntowało się. Podszedł jak najciszej do jedynego zajętego łóżka. Wyglądało na to, że chłopak jeszcze spał.
Spojrzał na Harry’ego. Chłopak na twarzy miał kilka otarć i zadrapań, ale to nie było nic wielkiego - niedługo się zagoi. Nie miał już zabandażowanych oczu. Był bardzo chudy; uwydatnione kości policzkowe i lekko rozciągnięta skóra na obojczyku - to wszystko odkrywała przed Snape’em rozchełstana koszula szpitalna. Prawa ręka ściskająca pled nadal była zabandażowana; Snape nie mialby nic przeciwko, aby ten stan potrwał jeszcze przez jakiś czas, a zeszpecenie... nawet do końca życia.
Mężczyzna usiadł krześle i mlasnął, zdenerwowany.
- Wiem, że nie śpisz, Potter. Skończ łaskawie te gierki - powiedział obojętnym tonem. Ręka ściskająca pled rozluźniła się, ale chłopak nie drgnął. Snape kontynuował.
- Słyszysz mnie?
Brak odpowiedzi. Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi.
- Czyżbyś stracił również słuch? - warknął.
Oddech chłopca stał się cięższy, ale nadal nie było odpowiedzi. Snape chciał krzyknąć, ale się pohamował.
- W porządku - powiedział najbardziej obojętnym tonem, na jaki było go stać. - Poddałeś się. Wiedziałem, że Złoty Chłopiec to tylko wytwór wyobraźni niektórych osób. Szkoda zachodu - powiedział lekceważąco i wstał, ale w jego ruchach nie było pośpiechu.
Dopiero, gdy był przy samym wyjściu usłyszał głos Harry’ego.
- Jaki masz, do cholery, problem?
Snape zamknął oczy i zanim się zawrócił, pozwolił sobie na mały uśmiech triumfu. Możliwe, że nie będzie tak trudno, jak myślał, jeśli Pottera tak łatwo było sprowokować.
- Ty jesteś moim problemem, Potter. Jak zawsze zresztą. Myślałem, że pomimo poziomu twojej inteligencji to będzie dla ciebie jasne - powiedział, siadając na krześle. Mówiąc to, badawczo się przyglądał chłopcu.
Harry patrzył w sufit; jego nieruchome, zielone oczy ciągle jeszcze błyszczały.
Snape przypomniał sobie o takim samym oskarżycielskim spojrzeniu; był wtedy na polu bitwy. Odpędził wspomnienie. Chłopak żył, a jego oczy, pomimo, że nieruchome, były pełne życia. Nie były szkliste jak tamte; jeszcze nie wszystko stracone.
- Patrzysz na mnie, prawda? - Harry zapytał niebezpiecznie niskim głosem; Snape doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zanim Mistrz Eliksirów odpowiedział, chłopak kontynuował coraz mocniejszym głosem.
- Jesteś teraz zadowolony? Cieszysz się, patrząc na mnie? Koniec z pelerynami niewidkami, obserwowaniem cię, spiskowaniem i przygodami! Może Pan spać spokojnie, profesorze Snape; nigdy już nie wejdę panu w drogę, bo jestem kaleką, który nawet nie będzie w stanie ukończyć tej szkoły!
Pod koniec tej tyrady Harry już krzyczał. Snape złapał się na tym, że znów się lekko uśmiecha. Podobała mu się ta wściekłość, którą ujrzał; nawet, jeśli była wymierzona w niego. Złość zawierała w sobie energię; to będzie prawdziwa rebelia ducha, jeśli tylko Harry podoła temu zadaniu. Sytuacja stawała się coraz lepsza. Snape’a nie obchodziło, czy chłopak go lubi czy nie; ten olbrzymi gniew nie poruszył mężczyzny.
- Rzeczywiście, jestem niewyobrażalnie wdzięczny opatrzności za to, że będziesz teraz bardziej posłuszny. Ale nie czuję satysfakcji.
Harry sarknął niespodziewanie:
- Czemu nie? Teraz będzie więcej okazji do zdobycia Orderu Merlina, nieprawdaż?
W końcu oburzenie i wściekłość wezbrały w Mistrzu Eliksirów, dorównując tym samym złości Pottera. Pochylił się tak, że jego twarz znalazła się dosłownie kilka cali od twarzy chłopaka.
- Pewnie nigdy się nie dowiem jak ty to zrobiłeś, Potter… ale co się odwlecze to nie uciecze.
Harry parsknął i odwrócił głowę od ciepłego oddechu, który łaskotał go w policzek.
Myśląc o Blacku, utraconym orderze, niezaprzeczalnej radości widzianej wtedy w oczach Harry’ego oraz jego własnej bezsilności, Snape czuł gniew. Ale los się odwrócił. Teraz to Potter był tym bezbronnym, to Potter był tym, który nie ma wyboru… wszystko stało się w dużo okrutniejszy sposób niż życzyłby sobie tego Mistrz Eliksirów.
- A teraz coś zabawnego, Potter. Nie przyszedłem tu, aby marnować swój czas na słuchanie twojej bezustannej paplaniny - powiedział złośliwym i groźnym tonem, który zaniepokoił Harry’ego. - Mam ci coś do zakomunikowania. Pomfrey twierdzi, że jutro będziesz mógł stąd wyjść. Jutro zaczyna się nasz “obóz przetrwania”. Będę czekał na ciebie na boisku do quidditcha. Dziewiąta rano. Bądź łaskaw się zjawić, bo jeśli nie, to sam po ciebie przyjdę. Im bardziej będziesz oponował, tym gorzej dla ciebie. Proszę więc usilnie, abyś stawiał opór tak długo jak to możliwe - mężczyzna zaakcentował ostatnie słowo.
Po tym oświadczeniu Severus Snape wyfrunął ze Skrzydła Szpitalnego niczym harpia, która przed chwilą zobaczyła swoje lustrzane odbicie.
Następnego dnia, gdy minęła dziewiąta piętnaście, a Harry się nie zjawił, Snape pofatygował się do Skrzydła Szpitalnego. Poppy zagrodziła mu drogę.
- Severus, miej serce. On ciągle jest w szoku - powiedziała do niego półgłosem pielęgniarka. Parsknął i odsunął ją; nie za mocno, ale stanowczo.
...